niedziela, 30 listopada 2014

Scenki z życia codziennego

Mieszkam sobie w tej Holandii już 7 lat. Generalnie jest dobrze, nie należę do osób narzekających, więc skupię się na tych sympatyczniejszych lub zabawniejszych sytuacjach :)

Kilka dni temu kolega Holender już na powitanie poinformował mnie, że ma coś dla mnie. Z kieszeni wyciąga pomiętą kartkę, rozkłada i dumny z siebie mówi: "wczoraj przechodziłem koło polskiego sklepu w mojej okolicy i pomyślałem, że wejdę i wezmę dla ciebie ulotkę".

Parę lat temu mieszkała nade mną rodzina bułgarsko-turecka. Bardzo sympatyczni i spokojni ludzie, a już na pewno nie można ich było określić mianem chętnie używanych przez moich rodaków "turasy-brudasy". Na klatce schodowej zamienialiśmy czasem kilka słów. Jak się dowiedzieli, że mieszkam sama, to dosyć często zapraszali na herbatę: "przyjdź do nas, nie siedź sama".Kiedyś poszłam akurat jak kobitki oglądały ichniejszy "Taniec z gwiazdami". Nie rozumiałam nic, ale patrząc jak się emocjonowały i dopingowały swoim faworytom, cały czas się uśmiechałam :)
Druga sytuacja z nimi to jak jeden z mężczyzn przyszedł do mnie po coś (już nawet nie pamiętam po co) i zobaczył, że moja sypialnia znajduje się tuż pod ich jadalnią, gdzie siedzą często do późna i rozmawiają. Jeszcze tego samego dnia przestawili stół w inne miejsce, a tam zrobili kącik sypialny, żeby ich hałas mi nie przeszkadzał.

Teraz mieszkam głównie wśród Holendrów, mówimy sobie "dzień dobry", czasem zamienimy kilka słów, ale nie integrujemy się za bardzo. Po ostatnim 2-tygodniowym urlopie sąsiad zaczepił mnie: "dlaczego nie powiedzieliście, że wyjeżdżacie? Mogliście poprosić, żebym zadbał o ogródek, a tak teraz macie brzydkie kwiatki" (chodziło mu o to, że nieco uschły moje roślinki, bo w ogóle nie padało).

Holendrzy - tak jak wszędzie są różni ludzie, ale generalnie nie spieszą się, nie stresują pracą. Oto rozmowa dwóch kolegów podczas picia kawy:
Kolega A: "ojej, ile mam pracy, i to, i tamto, nie wiem, kiedy to wszystko zrobię, nie mam czasu..."
Kolega B: " ja też, to, tamto, a jeszcze kierownik coś chce...:
Kolega A: "chodź, jeszcze jedną kawkę wypijemy..."

Któregoś dnia włączam tv, jedna z holenderskich stacji i kto do mnie mówi, na dodatek po polsku? Rysio Kalisz :)

Moher jest modny nie tylko w Polsce, kiedyś widziałam piękne tradycyjne berety z antenką w jednym z holenderskich sklepów :)

Sytuacja w pociągu na trasie Rotterdam-Venlo, stoimy na stacji Eindhoven. Konduktor ogłasza komunikat: "panie i panowie, musimy przedłużyć nasz postój, bo nie mamy maszynisty..."


niedziela, 23 listopada 2014

HOLANDIA - Efteling

Co robić w wolnym czasie w Holandii?
Jedną z możliwości zarówno dla dzieci jak i dla dorosłych jest wybranie się do parku rozrywki. Dwa najbardziej znane to Walibi World oraz Efteling. W październiku odwiedziłam ten drugi i według mnie był to bardzo fajnie spędzony dzien. Początkowo nie chciałam jechać, bo kojarzył mi się z rozrywką dla dzieci. Dopiero po relacji znajomych zdecydowałam się.
Młodsi znajdą tu różne postaci z bajek, karuzele, mini-pociąg, itp. My dosyć szybko przeszliśmy przez część bajkową, ale zauważyłam, że dzieciaki były zachwycone np. przysypiającym ogrem (kurtyna otwierała się, a on nieco zaskoczony zauważał, że ludzie przyszli, zaczynał mamrotać aż w końcu chrapał).


Gadające drzewo również miało wielu fanów :)


Mnie ujęła babcia wytrzepująca pościel :)


Są też tańczące buciki, królewna Śnieżka, Kopciuszek, Jaś i Małgosia i wiele innych znanych postaci.

Zarówno dla starszych jak i młodszych jest kilka kolejek szynowych (niezbyt ekstremalnych), ciuchcia, rejs łódką (jako ciekawostkę dodam, że łódki poruszają się wyznaczonym torem, zanurzonym w wodzie).





Po łódkach ruszyliśmy w poszukiwaniu toalet - ja trafiłam do złotej królewskiej ;-)






Po drodze trafiliśmy na taki oto bankomat (ile musi być w środku gotówki...)


Większym, odważniejszym dzieciom (czyli takim jak my) Efteling oferuje kolejki górskie, rollercostery (np. w ciemności) - w większości bardzo krótkie, ale na pewno warte zaliczenia. Zaczęliśmy od najbardziej ekstremalnego, dla mnie był to pierwszy raz i kiedy kolejka zatrzymała się, moja twarz była zielona :D


Moim zdecydowanym ulubińcem stał się Latający Holender. Wchodzi się do średniowiecznego budynku, w którym czasem pojawiają się duchy w lustrach ;-) W środku jest zrobiony mini-port, gdzie wsiada się do kolejki.




A stamtąd kilka ostrych zakrętów i siuuup do wody na zewnątrz:


Zwieńczeniem dnia jest pokaz Aquanura - wodny show. Piękny pokaz fontann przy akompaniamencie muzyki. My byliśmy pod koniec września, kiedy dni były jeszcze w miarę długie. Na pewno lepiej to wygląda po zmroku, jednak trzeba przyznać, że jest to zrobione fantastycznie.







Na wycieczkę do Efteling najlepiej zaplanować cały dzień. Trzeba liczyć się z korkami w pobliżu parku i tłumami przy wejściu i do poszczególnych atrakcji, szczególnie kiedy jest ładna pogoda. Bilety lepiej kupić wcześniej przez internet lub w supermarkecie (np. Albet Heijn), czasem pojawiają się specjalne oferty typu zniżka na bilet za zakupy w supermarkecie (my skorzystaliśmy ze wspomnianego AH) lub markecie budowlanym (np.ostatnio Karwei).

Czy poleciłabym wycieczkę do Efteling znajomym? Zdecydowanie tak. Mimo wcześniejszych obaw, że jestem już za stara na takie rzeczy, bawiłam się świetnie.




wtorek, 18 listopada 2014

HOLANDIA - narodziny dziecka

Tydzień temu mój kolega został szczęśliwym ojcem bliźniaków i tak oto mam pomysł na dzisiejszy wpis :)
W Holandii jest kilka zwyczajów związanych z narodzinami dziecka, których w Polsce nie uświadczymy.

Po pierwsze przyozdabia się okna i drzwi domu/mieszkania kolorowymi serpentynami (najczęściej z napisem "hoera een meisje/jongen" (hurra dziewczynka/chłopiec)), balonami, czasem figurkami bocianów. Tak więc każdy od razu wie, że w danym domu urodziło się dziecko.

Po drugie rodzice wysyłają kartki z informacją o narodzinach maleństwa (najczęściej jest to wierszyk wyrażający radość rodziny, czasem zdjęcie). Zazwyczaj zawierają tam też informację o "krambezoek", czyli wizycie u rodziców i dziecka.

Po trzecie wspomniane "krambezoek" - właściwie wszyscy są zaproszeni do poznania małego człowieczka. Z tego co słyszałam od pierwszego dnia do domu zwalają się tabuny ludzi - bliższa i dalsza rodzina, znajomi, sąsiedzi i jakoś nie przejmują się, że świeżo upieczona mama jest zmęczona, obolała i marzy o odpoczynku w ciszy, przyzwyczajeniu się do nowej sytuacji, itp.

Po czwarte - "beschuit met muisjes" - czyli sucharki posmarowane masłem i posypane nasionkami anyżu w słodkiej polewie. Dla dziewczynek posypka jest biało-różowa, dla chłopców - biało-niebieska. Przynosi się je zazwyczaj do pracy po narodzinach dziecka lub serwuje odwiedzającym w domu. Ja jadłam dziś niebieskie, ponieważ kolega ma dwóch synów :)

żródło: buurtaal.de

czwartek, 13 listopada 2014

NORWEGIA - Eidfjord, Ulvik & Odda

Dziś już ostatnia część norweskich wspominków...
Planując urlop wiedzieliśmy, że chcemy zobaczyć to co najlepsze, czyli fiordy. Drugi rejs statkiem, który wybraliśmy był z Eidfjord do Ulvik. Właściwie był to ekspresowy statek - płynął bardzo szybko w porównaniu do poprzedniego, ale nadal można było zachwycać się widokami.
Planowaliśmy także wycieczkę do wodospadów w okolicach Eidfjord, ale niestety nie było już biletów. Przez to mieliśmy sporo czasu, żeby pokręcić się po tej malutkiej miejscowości. Było ciepło i słonecznie, więc zrobiliśmy to z przyjemnością. Tak wyglada okolica:




No i czas na mega szybką łódź :)








Po ok. pół godzininy dotarliśmy do Ulvik - również małej spokojnej miejscowości. Na ulicach prawie nie było ludzi, cisza, spokój i relaks.







Stamtąd wróciliśmy autobusem do hotelu w Voss, a następnego dnia ruszyliśmy do Oddy - również położonej nad fiordem Handanger. To już nieco większa miejscowość, do wyboru są ze 4 miejsca, gdzie można zjeść porządny lunch albo kolację, kilka sklepów. Ja osobiście polecam chińską restaurację (restauracja to dużo powiedziane, bardziej bar) - jedzenie dobre i w miarę tanie jak na norweskie warunki.

Ale po kolei - najpierw zakwaterowanie (wybraliśmy hotel nad samą wodą i poprosiliśmy o pokój z ładnym widokiem). Oto co otrzymaliśmy:




Po serii "ochów" i "achów" i sesji z balkonu ruszyliśmy do informacji turystycznej (ten czerwony budynek na dole zdjęcia), która według turystów w internecie jest jedną z najlepszych i najbardziej przyjaznych. Rzeczywiście, pracownicy są niesamowicie mili i bardzo dobrze zorientowani w okolicy, a głodnemu turyście z chęcią (i oczywiście za opłatą) przygotują coś do jedzenia, np. tosty. My się nie skusiliśmy - mieliśmy swoje zupki w proszku ;-)

Ponieważ był to dzień przed wyprawą na Trolltungę, chcieliśmy oszczędzić siły. Wybraliśmy króciutką wycieczkę do wodospadu Latefoss. Można tam się dostać autobusem komunikacji publicznej w ciągu ok. 15 minut. Czy warto? Tak, zdecydowanie!
Latefoss to wodospad o dwóch odnogach. Woda z niesamowitą prędkością i hukiem wpada do przepływającej obok rzeki (potoku?) Gronsdalslona. Wiatr unosi kropelki wody tworząc mgiełkę wokół, a przejeżdżające obok samochody mają darmową myjnię.



Popołudniu mieliśmy czas, aby pochodzić po samej Oddzie. Tu również nie mogłam przestać fotografować.







I na koniec moje ulubione zdjęcie z Oddy zrobione w dniu wyprawy na Trolltungę:







czwartek, 6 listopada 2014

NORWEGIA - Bergen

Będąc w Norwegii warto też zajrzeć do Bergen. 
Największa atrakcja miasta to Bryggen - najstarsza dzielnica położona malowniczo nad zatoką. Kilka wieków temu w drewnianych budynkach mieściły się domy kupieckie Hanzy. Obecnie można tam znaleźć biura, sklepy i restauracje. Fronty wyglądają pięknie i są idealne do pocztówkowych zdjęć, wchodząc w podwórka można poczuć dawne czasy.







Inną polecaną atrakcją jest targ rybny tuż obok. Jak dla mnie przereklamowany. Jeżeli ktoś jest fanem krewetek z bułką czy "fish & chips" wątpliwej jakości, to znajdzie coś dla siebie.

Po całym dniu zwiedzania postanowiliśmy zobaczyć miasto z góry. Do wyboru są 2 kolejki na otaczające wzgórza. My mieliśmy czas i "Bergen card" (kartę ze zniżkami lub nawet darmowym wstępem w niektóre miejsca), więc zaliczyliśmy obydwie. Najpierw wybraliśmy kolejkę linową położona kawałek za centrum miasta (najlepiej podjechać tam autobusem) na Ulriken.





Dzień zakończyliśmy kolejką Floibanen - znajdującą się w samym centrum miasta. Poniższe zdjecia zrobiłam po godz. 22-ej, kiedy słońce świeciło jeszcze w pełni. Z jednej strony wiedziałam, że dni tam będą dłuższe niż w Polsce, a jednak czułam się dziwnie bez właściwej nocy (jedynie między godz. 1 a 3 w nocy było szarawo).


Centrum miasta jak to centrum miasta - tętni życiem, jest dużo ludzi, sklepów, restauracji, itp. Dla osób nie przepadających za zgiełkiem świetną alternatywą będzie wycieczkana wyspę Lysøen. Mieści się tam willa wirtuoza skrzypiec - Olego Bulla. Na podstawie własnego doświadczenia stwierdzam, że nie jest to popularne miejsce - oprócz nas było 3 innych turystów :) W willi były dwie panie - pracownice, które wręcz ucieszyły się, że jest ktoś chętny, aby obejrzeć wnętrze i posłuchać historii. Ja nie przepadam za muzeami, ale muszę przyznać, że warto było tam wejść. W środku jest przepięknie - O. Bull uwielbiał przepych i zaprojektował swój dom na bogato. Do tego piękne położenie wśród drzew, z dala od cywilizacji.



Mój ukochany postanowił, że musi popływac w Norwegii. Niestety, to nie Morze Śródziemne, nad którym się wychował i jak szybko pobiegł do wody, tak jeszcze szybciej z niej wyskoczył :D Była wręcz lodowata. Ale udało się, a ja nawet uwieczniłam to na zdjeciu.


Z Lysøen ruszyliśmy z powrotem do Bergen. Po drodze zajechaliśmy do kościoła Fantoft. Pierwotnie został wybudowany w 1150 roku. W 1992 Varg Vikernes z metalowej grupy Burzum podpalił kościół. Jakiś czas później został on odbudowany, jednak zachowano niektóre zwęglone elementy.





Uważam, że Bergen tak samo jak pozostałe miejsca w Norwegii, które udało mi się zobaczyć, jest warte odwiedzenia. Na dodatek mieliśmy szczęście z pogodą - jak widać na powyższych zdjęciach dominowało błękitne niebo. Nie wiem, ile jest w tym prawdy, ale tam podobno ok. 300 dni w roku jest deszczowych.