poniedziałek, 27 października 2014

NORWEGIA - Flam i Aurlandsfjord

Być w Norwegii i nie zobaczyć fiordów? Nie może być. Są tak niesamowite, że po prostu trzeba.
Dlatego naszym następnym punktem był rejs statkiem po Aurlandsfjord z Flam do Gudvangen. Aurlandsfjord jest częścią Sognefjord - najdłuższego fiordu w tym kraju (a drugiego na świecie).
Wybraliśmy najwcześniejszy kurs - o 9-ej, więc na szczęście nie było tłoku. Mogliśmy spokojnie patrzeć na otaczającą nas przyrodę. Kilka razy minęliśmy malutkie wioski, czy wręcz pojedyncze domy. Ludzie, którzy tam mieszkają mają cudowne widoki, ale jestem ciekawa, jak sobie radzą w zimę, kiedy jest mróz i dużo śniegu. 
Oto co mogliśmy podziwiać:
Te kilka domków na tle ogromnej góry to Flam:


A tu już wspomniany samotny budynek na skałach:





Jeszcze tylko kolejna wioska - Undreal:




A potem już tylko natura...









 
Ja podczas tego rejsu (w lato) nie pogardziłam rękawiczkami i dwoma kapturami ;-) Temperatura nie była bardzo niska, ale wiał nieprzyjemny zimny wiatr. Kiedy przybyliśmy do Gudvangen byłam tak przemarznięta, że 15 minut, które mieliśmy do odjazdu autobusu, spędziłam w restauracji pijąc kawę. I cieszyłam się, że wybraliśmy opcję powrotu drogą lądową, a nie znów statkiem. W ciągu kilkudziesięciu minut dotarliśmy z powrotem do Flam. 
Już rano zachwyciły mnie 4 domki stojące nad brzegiem fiordu - widok jak z pocztówki, więc musialam je obfotografować :)



W miejscowości tej można również zwiedzić muzeum kolejnictwa, gdzie oprócz historii Flamsbany, zobaczymy także takie dziwadła:





Po lunchu rozejrzeliśmy, co tu jeszcze można zrobić. Pan Sigurd, u którego wynajęliśmy pokój poradził wybrać się w okolice wodospadu. Czemu nie? Najpierw przejście mostem nad niesamowicie rwącą rzeką, a potem pół godzinki marszu i byliśmy na górze, skąd rozpościerał się przepiękny widok na Flam i fiord.




Wieczorem ostatnie spojrzenie na Flam i okolicę i nadeszła pora, aby ruszyć dalej...



niedziela, 19 października 2014

NORWEGIA - Flamsbana

Jedną z atrakcji Norwegii jest Flamsbana -  ok. 20-kilometrowa podróż pociągiem z pięknymi widokami między miejscowościami Myrdal i Flam. My rozpoczęliśmy naszą wycieczkę w Bergen.


Stąd pociągiem dojechaliśmy do Myrdal - już na początku mogliśmy podziwiać przepiękny norweski krajobraz.





Im bliżej byliśmy, tym bardziej nerwowo spoglądaliśmy na zegarki - pociąg miał opóźnienie i istniała szansa, że nie zdążymy się przesiąść (a był to ostatni kurs tego dnia). Na szczęście okazało się, że czekano na nas, szybciutko wsiedliśmy i ruszyliśmy w stronę Flam.
Co tu dużo pisać - widoki są rzeczywiście niesamowite - góry, z których spływają dziesiątki wodospadów, wartkie rzeki i dużo zieleni.



 





Trasa nie jest długa, po ok. 40 minutach dotarliśmy do Flam. Tutaj mieliśmy nocleg w domu z widokiem na wodospad. Dla typowego mieszczucha jak ja to niesamowite przeżycie całą noc słyszeć szum wody, a rano wyjrzeć przez okno i zobaczyć coś takiego:


wtorek, 14 października 2014

NORWEGIA - Trolltunga

Tegoroczne wakacje spędziłam w Szwecji i Norwegii. W kilku najbliższych postach przedstawię najciekawsze - według mnie - miejsca, które udało mi się odwiedzić.

Zdecydowanie numerem 1 jest norweska Trolltunga - skała położona 700m nad jeziorem Ringedalsvatnet, z zapierającym dech w piersiach widokiem. Trolltunga oznacza "język trola".
Nasza wycieczka rozpoczęła się w miejscowości Odda - stamtąd odjeżdża autobus, który dowozi turystów do szlaku, obok nieczynnej kolejki. Wspinaczka po torach jest zabroniona, ale wiele osób to robi. My - jako osoby przestrzegające przepisów - wybraliśmy oficjalny szlak tuż obok ;-)



Na wielu forach, czy stronach można przeczytać, że pierwsza godzina jest najtrudniejsza, ponieważ początek jest najbardziej stromy. Ale nie myślcie, że dalsza wspinaczka będzie łatwa :) Cała trasa jest oceniana na 8-10 godzin wędrówki dla osób o dobrej kondycji. Nam zajęło to 11 godzin i byłam wyczerpana, właściwie dla mnie najgorsza była ostatnia godzina. Jednak było warto pomęczyć się, iść przez śnieg i błoto (w czerwcu!). Już po drodze można podziwiać piękne widoki i cieszyć się naturą. Co jakiś czas można spotkać innych turystów, ale tłumów nie ma.




 




Ok. 2 km przed osiągnięciem celu miałam moment zwątpienia, kiedy zobaczyłam niemal pionową ośnieżoną ścianę (ok. 2-3m wysoką), po której trzeba było się wspiąć, aby iść dalej. Na szczęście udało się. Problem pojawił się w drodze powrotnej - jak zejść nie mając żadnego punktu zaczepienia? Wpadłam na genialny pomysł, aby zjechać na zadku :)

W końcu po ok, 5h wędrówki dotarliśmy i na miejsce i razem z moim mężczyzną krzyknęliśmy "WOW". Widok był wspaniały. Chwilę odpoczęliśmy i czas na zdjęcia:



Trochę się bałam, ale stwierdziłam, że żyje się raz i usiadłam na krawędzi Trolltungi :) Pod nami tylko przepaść...



Wydawałoby się, że na taką wspinaczkę ludzie decydują się świadomie, przygotowują się - w końcu idzie się na cały dzień w góry, gdzie leży śnieg, więc trzeba pamiętać o odpowiednim ubraniu i prowiancie. W internecie można znaleźć mnóstwo informacji. A jednak -  wracając spotkaliśmy chińskiego turystę w t-shircie i adidasach. Biedak widząc, że mój chłopak ma wodę, zapytał, czy może się napić. Szczęka mi opadła. Nie miał nic, nie był przygotowany. Daliśmy mu jedną plastikową butelkę i powiedzieliśmy, żeby napełniał w strumykach - to jedyna metoda na coś do picia.

Cieszę się, że mimo iż nie należę do osób o świetnej kondycji, udało mi się pokonać tę trasę. Dla tych widoków było warto i mam jedno z najlepszych wspomnień.

wtorek, 7 października 2014

BELGIA - Dinant

Z Rochefort pojechaliśmy do położonego 35 km dalej miasteczka Dinant nad rzeką Mozą.
W nim urodził się Adolphe Sax, który wynalazł saksofon. W tym roku obchodzimy 200. rocznicę urodzin tego pana. W związku z tym most w centrum miejscowości jest przyozdobiony instrumentami i każdy symbolizuje inny kraj. 



Jest też polski akcent podpisany jako "wycinanki":



 Głównym punktem Dinant jest cytadela oraz kościół Notre Dame de Dinant. Całość prezentuje się bardzo malowniczo:








Tu postanowiliśmy zostać na następny dzień. Nocleg znaleźliśmy przez Airbnb. O ile nasze poprzednie doświadczenia były bardzo pozytywne, tym razem niestety oferta okazała się kiepska, m.in. dlatego, że właścicielka mieszkania nie poinformowała, że ma malutkie dziecko, które płacze w nocy. Na szczęście to tylko 1 noc :) Po niezbyt dobrym wypoczynku i mizernym śniadaniu postanowiliśmy wjechać kolejką linową na górę, gdzie jest dawna cytadela. Ta przyjemność kosztuje 7,5 euro, ale można też wspiąć się po schodach - polecam tylko tym o bardzo dobrej kondycji ;-)


Tak wygląda Dinant z góry:


Na koniec zostawiliśmy sobie pana Sax oraz dom, w którym się urodził:


Jest jeszcze muzeum piwa Leffe, ale zrezygnowaliśmy.
Ogólnie jest to sympatyczna miejscowość, jednak 3 godziny wystarczą, aby zobaczyć wszystko.
Na południu Belgii byłam pierwszy raz i zaskoczyło mnie to, że ludzie są tam bardzo "francuscy" - odrobinę aroganccy i nie mówią w żadnym innym języku, naprawdę ciężko było znaleźć kogoś znającego angielski lub niderlandzki. W północnej części bywam raz na jakiś czas i tam nigdy nie miałam problemu z komunikacją.

czwartek, 2 października 2014

BELGIA - Rochefort

Pod koniec września wybraliśmy się do Belgii. 
Nasz wybór padł na 2 malutkie miejscowości na południu kraju: Rochefort oraz Dinant.

Rochefort jest znane głównie z piwa o tej samej nazwie, warzonego w zakonie trapistów oraz jaskiń.
Największe groty znajdują się w Han-sur-Lesse (ok. 5 km od miasteczka), my wybraliśmy się do mniejszej - de Lorette w samym Rochefort. Na pewno jest krótsza od Han-sur-Lesse, ale zdecydowanie głębsza - nawet badaczom nie udało się dotrzeć do jej dna, ponieważ część znajduje się pod wodą. Wewnątrz panuje stała temperatura ok. 10 stopni Celsjusza. Po pokonaniu ok. 60m w dół po schodach możemy podziwiać mniejsze i większe stalagmity oraz stalaktyty.








Po zwiedzaniu jaskini zrobiliśmy sobie przerwę na lunch. Ponieważ jest to mała miejscowość, to nie ma zbyt dużego wyboru. My postanowiliśmy zjeść w Le Gouramandise na głównej ulicy. Restauracja nienajtańsza - za omlet i sałatkę z napojami zapłaciliśmy ok. 35 euro, ale porcje były ogromne i smaczne.
Później postanowiliśmy pozwiedzać Rochefort - zajęło nam to jakieś 20 minut :) Na głównej ulicy jest ratusz, kościół i nieco dalej ruiny zamku, które niestety były niedostępne. Miasteczko ma swój urok, ale obecnie trwają remonty ulic, więc zdjęcia nie oddają tej atmosfery.







Mnie osobiście urzekły starodawne skrzynki na listy:


I to tyle. Czas na kolejne miejsce.