poniedziałek, 16 lutego 2015

KUBA - Hawana cz. I

Do Havany przybyłam późnym wieczorem, biuro podróży zorganizowało zakwaterowanie na obrzeżach miasta, gdzie praktycznie nie było nic, więc najlepszym wyjściem było wyspanie się przed pierwszym zwiedzaniem.

Rano śniadanie - nawet porządne, do wyboru różne sery, szynka, jajka, znane warzywa (pomidory, ogórki) oraz tamtejsze owoce.
Pierwszym punktem programu jest Hotel Nacional - jeden z najlepszych i najdroższych na Kubie, przebywało tam wiele znanych osobistości, np. Walt Disney. Jest piękny z zewnątrz, ma znaczenie historyczne, ale nic szczególnego nie zostało mi w pamięci odnośnie tego obiektu, z wyjątkiem pięknej wieczornej rewii, o której napiszę później.





Następnie pojechaliśmy na Plac Rewolucji, znanego z przemówień Fidela Castro. Tam również papież Jan Paweł II spotkał się z wiernymi. Plac jak plac - duży i pusty ;-)


Po pamiątkowym zdjęciu wsiadamy do autokaru i jedziemy do fabryki rumu. Tu mamy możliwość obejrzeć proces produkcji, jak składowany jest alkohol, a także skonsumować pyszną kawę z rumem. Jej przygotowanie to mały show - barman podpala alkohol i wlewa do szklaneczek.




Na koniec jest czas na zakupy (niestety, miałam wrażenie, że postoje w sklepach to najważniejszy punkt wycieczki według przewodniczki).


Ja nie skusiłam się, ale korzystając z wolnej chwili, zrobiłam kilka zdjęć na zewnątrz, na typowej kubańskiej ulicy.



Po małej dawce rumu ruszyliśmy w okolice Kapitolu - przed rewolucją była to siedziba rządu kubańskiego.


Tuż obok mieści się budynek opery.

Według przewodnika jest to tzw. nowa część Hawany, ale wystarczy wejść w boczne uliczki, żeby nieco w to zwątpić. Tuż obok turystycznych atrakcji toczy się zwykłe kubańskie życie, byłam nawet świadkiem bijatyki między kilkoma mężczyznami. Ponieważ nie znam hiszpańskiego, nie wiedziałam o co chodzi, ale byłam pewna jednego - należy jak najszybciej usunąć się z dala od zbiegowiska.
Tak wyglądają ulice na tyłach Kapitolu:





Jakże inny widok prezentuje się na głónym placu:





 W tym momencie zaczęły zbierać się ciemne chmury, po chwili lunęło jak z cebra. Starsze panie z naszej wycieczki stwierdziły, że one w deszczu zwiedzać nie będą. Im bardziej padało, tym większa część grupy je popierała, więc przewodniczka stwierdziła, że wracamy do hotelu. Zwieńczeniem dnia była podróż kubańską taksówką. Nasz kierowca wielkiego rozklekotanego ameryńskiego samochodu pędził z dużą prędkością (nie wiem, ile, ale pewnie w okolicach 100 km/h, siedząc za kierowcą zauważyłam, że nie działał prędkościomierz). Podróż umilała nam głośna muzyka z prowizorycznych kolumn zainstalowanych w bagażniku, włączona chyba tylko w celu zagłuszenia klekotania i stukania w silniku oraz odwrócenia uwagi od innych niedziałających elementów. Mimo to udało się - cali i zdrowi dotarliśmy do hotelu, a w pamięci pozostały wspomnienia szalonej przejażdżki :)
Resztę wieczoru spędziłam z koleżanką w barze popijając pyszne oryginalne mohito...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz